O (nie)udanym zdobywaniu szczytu
Jak na prawdziwych turystów górskich przystało, zaopatrzyliśmy się w buty, skarpetki i odpowiednie kurtki. Zrobiliśmy sobie kanapki i wczesnym sobotnim rankiem wyruszyliśmy w Rodopy. Punktem wyjściowym była wieś Geła. Przeurocza i pięknie położona. Oczywiście wcześniej czytaliśmy na temat szlaku, wydrukowaliśmy sobie nawet instrukcje, które trzymałam w kieszeni, co jakiś czas je wyciągając i sprawdzając, czy poruszamy się według planu.
Można powiedzieć: cóż może się nie udać? Nie przeszkadzał nam zimny wiatr i bolące uszy. Prawie ciągłe wspinanie się i zadyszka też nie były problemem. Wizja około pięciu godzin w ruchu też nas nie przerażała. Nie spodziewaliśmy sie tylko, że po prostu, będąc blisko celu... pójdziemy w drugą stronę. Żenada roku moi mili. Gdy zorientowaliśmy się, że nie jesteśmy tam, gdzie trzeba, usiadłam na kamieniu i zaczęłam płakać ze złości, a po minucie zaczęłam się śmiać, nie mogąc uwierzyć, jacy z nas idioci. Wyruszając w drogę powrotną, obiecaliśmy sobie, że nikt się o tym nie dowie. Po drodze jęczeliśmy, że bolą nas nogi od butów i doszliśmy do wniosku, że góry to chyba nie dla nas. Nazywaliśmy się głupcami, śmialiśmy się i zastanawialiśmy się, co by się stało, gdybyśmy zbłądzili jeszcze bardziej. Zmęczeni i źli, że nie dotarliśmy do celu, wsiedliśmy do samochodu i wyruszyliśmy do wsi Szeroka Łyka, żeby coś zjeść.
Siedząc w knajpie i grzejąc się herbatą, wściekłość jakoś minęła. No bo przecież było fajnie, widoki śliczne, byliśmy razem i w końcu to jakaś przygoda. Zaczęliśmy się śmiać, ale już bez złości, tylko tak szczerze, aż brzuch bolał. Nasza pierwsza wspólna przygoda w górach. Nogi bolały jeszcze kilka dni, ale chęć na powrót rosła. I stwierdziliśmy, że góry to chyba jednak dla nas. I kiedyś zdobędziemy ten szczyt, a może nawet większe ;)
Komentarze
Prześlij komentarz